Notatki z piwnicy, czyli jak znalazłem światełko w tunelu
Napsal: pon 08. pro 2025 17:33:27
Siedzę tu przy stoliku w piwnicy, który służy mi za warsztat, biuro i czasem jadalnię, i myślę, że życie potrafi zaskakiwać. Czasem tymi brzydkimi zaskoczeniami. Trzy miesiące temu dostałem wypowiedzenie. Zwolnienie grupowe, tak to ładnie nazwali. Po szesnastu latach w tej samej firmie, od magazyniera po brygadzistę, nagle się okazało, że jestem zbędny. Jak stara część do maszyny, którą się wymienia. Żona patrzyła tymi przestraszonymi oczami, bo przecież kredyt za mieszkanie nie zniknie, rachunki też, a dzieci, choć dorosłe, to wciąż potrzebują czasem pomocy. Czułem się, jakbym zawiódł cały swój świat. Szukałem pracy, ale w moim wieku i z moim wykształceniem to nie było proste. Wysyłałem CV, chodziłem na rozmowy, ale zawsze ktoś był młodszy, tańszy, lepiej wykształcony. Coraz bardziej wkręcałem się w spiralę złości i bezradności. Pewnego wieczoru, po kolejnej odmowie, po prostu nie mogłem już tego znieść. Siadłem przy komputerze, żeby może coś pouczyć, ale głowa była pusta. Szukałem jakiegoś zajęcia, ucieczki. I tak, zupełnie przypadkiem, natknąłem się na to miejsce. Mówię o vavada pl. Kliknąłem z ciekawości. Zawsze uważałem, że to nie dla ludzi pracy, że to strata czasu i pieniędzy. Ale w tamtej chwili myślałem: co mi szkodzi? Stracę te kilkadziesiąt złotych, które i tak wydałbym pewnie na coś głupiego? To była taka rozpaczliwa chęć spróbowania czegokolwiek, byle tylko poczuć, że jeszcze coś ode mnie zależy.
Wpłaciłem sto złotych. Śmieszna suma, ale dla nas wtedy już spora. Zacząłem od jakichś automatów, tych z owocami. Bezmyślnie puszczałem spin za spinem, patrząc, jak saldo topnieje. Myślałem: no tak, głupi jesteś, co ty robisz. Zostało mi może z trzydzieści złotych. Przeszedłem na jakąś grę z egipskimi motywami, sfinksami i piramidami. Nie wnikałem w zasady, po prostu klikałem. I wtedy, zupełnie nieoczekiwanie, te symbole się ułożyły. Zagrała muzyczka, cyferki na ekranie zaczęły skakać. Wygrałem. Nie jakiś tysiąc, czy dziesięć tysięcy. Wygrałem trochę ponad dwa tysiące złotych. Nie mogłem w to uwierzyć. Patrzyłem na ekran, mrugając oczami. To był pierwszy raz, kiedy od miesięcy coś mi się udało. Pierwszy raz, kiedy los, czy ślepy traf, uśmiechnął się do mnie. Pomyślałem o rachunku za prąd, który czekał do zapłaty. Pomyślałem, że mogę zrobić żonie niespodziankę, kupić jej tę torebkę, na którą patrzyła w sklepie, ale nawet nie zamierzała prosić. Wypłaciłem te pieniądze. Proces był prostszy, niż myślałem. Kiedy przyszły na konto, poczułem ulgę. Taką zwykłą, ludzką ulgę.
Nie oszalałem. Nie rzuciłem się od razu z powrotem do gry. Te pieniądze dały nam oddech. Zapłaciłem ten prąd, kupiłem żonie torebkę, a resztę odłożyłem. Ale w głowie zostało mi to uczucie: może jednak jest jakaś szansa? Może nie wszystko stracone? Zacząłem podchodzić do tego inaczej. Nie jako do desperackiej ucieczki, ale do… no, trudno to nazwać pracą. Do swoistego hobby, które wymaga skupienia. Wyznaczyłem sobie ścisłe zasady. Gram tylko raz w tygodniu, w sobotni wieczór, zawsze od tej samej, niedużej kwoty. I tylko wtedy, gdy wszystkie obowiązki są z głowy. Przestałem traktować to jako sposób na zarobek, a bardziej jak rozrywkę, która czasem się zwróci. I wiecie co? To podejście się sprawdza. Nie zawsze wygrywam, oczywiście. Częściej przegrywam tę przeznaczoną kwotę. Ale zdarzają się wieczory, kiedy znowu ta maszyna zagra, a na koncie pojawia się kilka tysięcy. Dzięki temu, co udało mi się odłożyć z tych wygranych, pomogliśmy córce z zaliczką na mieszkanie. Synowi kupiliśmy porządny komputer do studiów. To nie są fortuny, nie żyjemy w luksusie. Ale to jest konkretna, namacalna pomoc dla moich dzieci. To uczucie jest nie do opisania. Po tylu miesiącach bezsilności, móc znów stanowić oparcie, móc dać coś od siebie – to bezcenne.
Czy poleciłbym to każdemu? Na pewno nie. To nie jest droga do bogactwa. To jest jak spacer po cienkim lodzie – trzeba być bardzo ostrożnym, trzeba znać swoje granice i nigdy, przenigdy nie przekraczać tej linii, którą sobie samemu wyznaczyłeś. Dla mnie vavada pl stało się… no, dziwnym narzędziem. Nie zbawieniem, bo zbawieniem będzie nowa, uczciwa praca, której wciąż szukam. Ale było tym małym, nieoczekiwanym światełkiem w całkiem ciemnym tunelu. Dało mi nie tylko pieniądze na przetrwanie i pomoc rodzinie. Dało mi przede wszystkim odrobinę nadziei i wiarę, że nawet kiedy wszystko idzie nie tak, może zdarzyć się coś dobrego. Czasem z najmniej spodziewanej strony. Teraz, kiedy siadam w sobotę do tego komputera w piwnicy, to już nie z rozpaczą. To z ciekawością i lekkim dreszczykiem. I z tą myślą, że może tym razem uda się uzbierać na nową pralkę. Bo ta stara już naprawdę ledwo zipie.
Wpłaciłem sto złotych. Śmieszna suma, ale dla nas wtedy już spora. Zacząłem od jakichś automatów, tych z owocami. Bezmyślnie puszczałem spin za spinem, patrząc, jak saldo topnieje. Myślałem: no tak, głupi jesteś, co ty robisz. Zostało mi może z trzydzieści złotych. Przeszedłem na jakąś grę z egipskimi motywami, sfinksami i piramidami. Nie wnikałem w zasady, po prostu klikałem. I wtedy, zupełnie nieoczekiwanie, te symbole się ułożyły. Zagrała muzyczka, cyferki na ekranie zaczęły skakać. Wygrałem. Nie jakiś tysiąc, czy dziesięć tysięcy. Wygrałem trochę ponad dwa tysiące złotych. Nie mogłem w to uwierzyć. Patrzyłem na ekran, mrugając oczami. To był pierwszy raz, kiedy od miesięcy coś mi się udało. Pierwszy raz, kiedy los, czy ślepy traf, uśmiechnął się do mnie. Pomyślałem o rachunku za prąd, który czekał do zapłaty. Pomyślałem, że mogę zrobić żonie niespodziankę, kupić jej tę torebkę, na którą patrzyła w sklepie, ale nawet nie zamierzała prosić. Wypłaciłem te pieniądze. Proces był prostszy, niż myślałem. Kiedy przyszły na konto, poczułem ulgę. Taką zwykłą, ludzką ulgę.
Nie oszalałem. Nie rzuciłem się od razu z powrotem do gry. Te pieniądze dały nam oddech. Zapłaciłem ten prąd, kupiłem żonie torebkę, a resztę odłożyłem. Ale w głowie zostało mi to uczucie: może jednak jest jakaś szansa? Może nie wszystko stracone? Zacząłem podchodzić do tego inaczej. Nie jako do desperackiej ucieczki, ale do… no, trudno to nazwać pracą. Do swoistego hobby, które wymaga skupienia. Wyznaczyłem sobie ścisłe zasady. Gram tylko raz w tygodniu, w sobotni wieczór, zawsze od tej samej, niedużej kwoty. I tylko wtedy, gdy wszystkie obowiązki są z głowy. Przestałem traktować to jako sposób na zarobek, a bardziej jak rozrywkę, która czasem się zwróci. I wiecie co? To podejście się sprawdza. Nie zawsze wygrywam, oczywiście. Częściej przegrywam tę przeznaczoną kwotę. Ale zdarzają się wieczory, kiedy znowu ta maszyna zagra, a na koncie pojawia się kilka tysięcy. Dzięki temu, co udało mi się odłożyć z tych wygranych, pomogliśmy córce z zaliczką na mieszkanie. Synowi kupiliśmy porządny komputer do studiów. To nie są fortuny, nie żyjemy w luksusie. Ale to jest konkretna, namacalna pomoc dla moich dzieci. To uczucie jest nie do opisania. Po tylu miesiącach bezsilności, móc znów stanowić oparcie, móc dać coś od siebie – to bezcenne.
Czy poleciłbym to każdemu? Na pewno nie. To nie jest droga do bogactwa. To jest jak spacer po cienkim lodzie – trzeba być bardzo ostrożnym, trzeba znać swoje granice i nigdy, przenigdy nie przekraczać tej linii, którą sobie samemu wyznaczyłeś. Dla mnie vavada pl stało się… no, dziwnym narzędziem. Nie zbawieniem, bo zbawieniem będzie nowa, uczciwa praca, której wciąż szukam. Ale było tym małym, nieoczekiwanym światełkiem w całkiem ciemnym tunelu. Dało mi nie tylko pieniądze na przetrwanie i pomoc rodzinie. Dało mi przede wszystkim odrobinę nadziei i wiarę, że nawet kiedy wszystko idzie nie tak, może zdarzyć się coś dobrego. Czasem z najmniej spodziewanej strony. Teraz, kiedy siadam w sobotę do tego komputera w piwnicy, to już nie z rozpaczą. To z ciekawością i lekkim dreszczykiem. I z tą myślą, że może tym razem uda się uzbierać na nową pralkę. Bo ta stara już naprawdę ledwo zipie.